Przejdź do głównej zawartości

Lotniczy świat

Dużo mówi się o „lotniczym świecie”, głównie w kontekście ludzi. Że jest mały, że mnóstwo ludzi się wzajemnie zna, że jest hermetyczny, że specyficzny. I to wszystko jest prawda.

Do ludzi jeszcze wrócę, ale ja przez „lotniczy świat” rozumiem coś znacznie szerszego. Poza społecznością w równie dużej mierze są to lotniska, samoloty, trasy, procedury, rządzące nami zasady i dziedziny wiedzy. To coś, do czego przez większość swojego życia tęskniłam, czyli odrębny światek, niezależny od podłej rzeczywistości przesyconej polityką, konfliktami o byle pierdoły, korkami na ulicach, czy walkami o Świeżaki lub ciuchy z Lidlowej promocji. Niektórym na pewno to wystarcza. Mnie – nie, i jestem przeszczęśliwa, ze taki swój światek znalazłam.

Korki są atrakcyjne tylko wtedy, gdy są oglądane z góry
 

Różnorodność poszczególnych elementów lotniczego świata składają się na całą rzeczywistość, która mi do życia, i to życia we względnym szczęściu, absolutnie wystarcza. 

To typy samolotów i ich konkretne egzemplarze, które rozpoznaję, bliżej poznaję ich coraz więcej, i śledzę – czy to naocznie, czy przez internet. Ilekroć spotykam je na różnych lotniskach, zwłaszcza niebędących ich bazą, czuję się prawie tak, jakbym spotkała niespodziewanie kogoś znajomego albo poznała nową osobę.

To specyficzna korespondencja radiowa, której elementami czasami okraszam rozmowy i wiadomości wymieniane z ludźmi niezależnie od tego, czy sami
latają, czy nie mają o tym pojęcia, lecz wiedzą jedynie, że ja latam. 

To myśl, że wielu z nas nie jest uwiązanych z jednym miejscem i z dowolnym innym pilotem możemy się w każdej chwili natknąć na dowolnym lotnisku. To
uczy „spodziewania się niespodziewanego”. No i uatrakcyjnia codzienność.

To nawyki pilotażowe i nieustająca tęsknota za przebywaniem w samolocie. Przykład? Zawsze na jakiś czas przed parkowaniem samochodem wrzucam
luz i „doszybowuję” na miejsce parkingowe, z tyłu głowy wyobrażając sobie motoszybowiec czy nawet zwykły szybowiec, w których bez silnika też da się
planować lądowanie. Zakrętów w aucie nie lubię, bo zawsze czuć siłę odśrodkową, i co bym nie robiła, nie zminimalizuję jej – bo w samolocie się jej nie czuje (a
przynajmniej nie powinno, przy prawidłowo wykonanym). Czasami, jadąc autem, wyobrażam sobie, że obok mnie leci inny samolot. Znaczy, że ja też lecę. Albo nieprzyzwoicie długo gapię się w niskie chmury, zachwycona, że dostrzegam ich ruch.

Z chmurami zresztą wiąże się inna obserwacja – na szczelną kołdrę stratusów, której obecność zwłaszcza jesienią czy zimą od wielu lat skutecznie mnie dobijała, potrafię już patrzeć trochę inaczej. Latałam nad takimi chmurami i wiem, że nawet jeśli na ziemi jest plucha, to nad tą kołderką zawsze jest słońce... nie wspominając o tym, że samo latanie nad chmurami jest doznaniem niemożliwym do opisania, jakby wejściem na wyższy poziom transcendencji.

To sprawdzanie po kilka razy okien, gniazdek elektrycznych, kranów i zamków w drzwiach przed wyjściem z domu. Taka własna checklista, pamięciowa.

To lotniska, które składają się na moją własną mapę Polski. Ja już nie jeżdżę z Warszawy do Olsztyna, Rzeszowa czy Katowic – jeżdżę przeważnie z Babic na Dajtki (prawie zawsze odwiedzam te lotniska po wjeździe albo przed wyjazdem z miasta), do miasta położonego koło Jasionki, do miasta z Pyrzowicami i Muchowcem; a bardzo często lotniska stanowią główny, albo najbardziej atrakcyjny, cel odwiedzin. Coraz częściej wytaczam swoje dłuższe trasy samochodowe w taki sposób, by odwiedzić po drodze jak najwięcej lokalnych lotnisk. 

To podział "administracyjny" Polski na przestrzenie, których często pozostaję świadoma nawet, gdy jadę autem. Wyjeżdżając z Warszawy do Olsztyna nie przejeżdżam przez Łomianki, mijam punkt Lima. Mijając Modlin, zawsze wypatruję samolotów na prostej, z której kiedyś sama przecież zniżałam do low-passa. Nawet jeżdżąc po Warszawie, dzielę ją na CTR Okęcia, czyli lewobrzeżną, i na tą mi nieznaną, czyli rejon już FIR-u Olsztyn. Kiedyś pamiętałam nazwy wszystkich mostów w Warszawie; teraz rozróżniam zasadniczo most pozycji z wiatrem, czyli Północny (tudzież Curie-Skłodowskiej), most pierwszego/trzeciego zakrętu, czyli most Trasy Toruńskiej (na pewno nazywa sięinaczej) i ewentualnie Siekierkowski, bo tam jest punkt November. Tym samym, nawet jadąc autem Wisłostradą doskonale wiem, kiedy wchodzę w krąg w drugim zakręcie i kiedy opuszczam go w trzecim. 

To w końcu satysfakcja z tego, że ciekawy latający obiekt widziany z samochodu nie jest tylko ciekawym latającym obiektem, ale jest spora szansa, że wiem, co to za obiekt i kto nim lata. Aeroklubowe Cessny na pozycji z wiatrem Babic. Motolotnia czy Aeroprakt nad Plażą Miejską w Olsztynie. Piper Seneca nad „moim” osiedlem w Rzeszowie. Wiem, kto tam jest, co po kolei robi, jakich procedur się trzyma, co mówi przez radio...


Jeśli zaś chodzi o ludzi... Często zastanawiam się, na czym polega wyjątkowość osób latających i co sprawia, że łapię z nimi tak dobry kontakt (przy czym warto podkreślić, że ludzie też są różni, a lotnicy dzieją się zasadniczo na dwie grupy: ci, którzy chcą być pilotami, i ci, którzy chcą latać). Jednoznacznej odpowiedzi nie jestem w stanie udzielić, to wciąż dość złożony temat.

Na pewno jesteśmy ludźmi o ogromnej wiedzy, której przyswojenie wymaga nieprzeciętnej inteligencji i wyobraźni, co siłą rzeczy czyni nas ludźmi rozsądnymi i dojrzałymi – lub na dzień dobry wymaga tych cech. Większością z nas powodują jakieś ciągoty romantyczne, bo nie bez powodu nieustająco tęsknimy za poczuciem wolności i przyjemnością patrzenia na świat z góry. Chcemy chyba też odciąć się od codzienności, bo czujemy, że nas ogranicza, że nas unieszczęśliwia, że jesteśmy ponad nią, żepotrafimy i chcemy wyciągać z życia znacznie więcej. Wiemy, czego chcemy od życia – a jeśli nie wiemy, mamy odwagę sięgać wgłąb siebie. Potrafimy patrzeć na świat w sposób piękny, w szerszej perspektywie. Owszem, nie jesteśmy w stanie zupełnie uciec od kolejek w sklepach czy korków
ulicznych, ale mamy niezwykłą okazję patrzeć na nie także z góry. 

Myślę też, że zawsze z tyłu głowy mamy myśl, że każdy nasz dzień może być tym ostatnim. To nie musi być myśl świadoma; ja zdałam sobie z sprawę z takiego podejścia do życia dopiero niedawno, choć latam od prawie czterech lat. To świadomość, że choć zajmujemy się aktywnością piękną i statystycznie bezpieczną, to jednak niebezpieczną już przy niewielkim deficycie uwagi, doświadczenia czy szczęścia. To poczucie odpowiedzialności za to, by każdy dzień przeżyć najlepiej, jak się da; chęć, by łapać okazje na zdobywanie nowych i niezwykłych doświadczeń. To umiejętność zachwytu nad rzeczami drobnymi. To docenianie towarzystwa ludzi, a także szczerość i mówienie ludziom tego, co ważne, bez odwlekania.

To w końcu docenianie każdej chwili i samego faktu, że dane nam jest żyć, a co więcej – żyć pięknie. 

 JJ, jesień 2020

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pasażer zero

       Zabranie bliskiej osoby na pokład pilotowanego przez nas samolotu jest jednym z najbardziej pamiętnych lotniczych „pierwszych razów” i ważny krok dla samodzielnego pilota, dzierżącego już licencję. To z jednej strony możliwość pokazania komuś, kogo lubimy lub kochamy, piękna świata widzianego z góry, a z drugiej trochę bardziej samolubna okazja do pochwalenia się, że umiemy robić tak trudną i niezrozumiałą rzecz, jak pilotowanie samolotu.       Oczywiście, trzeba do tematu podejść rozsądnie i dojrzale. W odróżnieniu od instruktora, za pasażera to my ponosimy odpowiedzialność, a w razie niebezpieczeństwa nie przejmie za nas sterów – chyba, że sam jest pilotem, ale takie latanie to zupełnie inne zagadnienie. Lekarzy obowiązuje zalecenie (albo i przepis), by nie operowali swoich bliskich, ponieważ silne emocje mogą negatywnie wpłynąć na ich działania. Z lataniem jest trochę podobnie, jeśli nas i pasażera też łączy emocjonalna więź. Wprawdzie l...

Nauka do uprawnienia IR (loty według wskazań przyrządów)

  Latanie IFR to latanie na "te dziwne mapki"      Po długiej przerwie (spowodowanej, uspokajam, czynnikami zewnętrznymi) doczekałam się powrotu do latania. Nie było łatwo, bo po 10 miesiącach uziemienia miałam wsiąść w nieznany mi dotąd samolot (reprezentujący do tego inną technologię), na obcym lotnisku, z nowym instruktorem (ogólnie, w nowym ośrodku szkolenia) i wykonywać nieznane mi dotychczas, skomplikowane procedury. Co chyba nie dziwi, stres poprzedzający pierwsze loty był niebagatelny.      Tak się złożyło, że całkowita zmiana lokalizacji szkolenia zbiegła się u mnie z rozpoczęciem szkolenia do uprawnienia IR (Instrument Rating), czyli do lotów w IFR (Instrument Flight Rules – latanie wg wskazań przyrządów). Wszystkie swoje dotychczasowe 150 godzin wylatałam w VFR (Visual Flight Rules), czyli w lotach nawigowanych według tego, co widać na ziemi – po charakterystycznych punktach terenowych, wspartych mapą pełną obliczeń kursów, odległości i...

UPRT, czyli latanie nie zawsze jest przyjemne

      Chyba ciężko o etap szkolenia wzbudzający większe emocje, do tego tak skrajne. W oczekiwaniu na UPRT jedni się niecierpliwią i pragną maksymalnie wykorzystać tych kilka godzin lotu, pozostali chcą mieć to jak najszybciej za sobą. Zauważyłam, że najczęściej to chłopaki ekscytują się na myśl o wszystkich figurach akrobacyjnych, których wypróbują, podczas gdy druga grupa, mniej liczna, przeważnie obejmuje dziewczyny. Choć nie jest to regułą.       Tym samym zaznaczam, iż tytuł niniejszego posta jest szczególnie subiektywny.      UPRT to szkolenie z zapobiegania i wyprowadzania samolotu z nienormalnych położeń (ang. Upset Prevention and Recovery Training). Rozróżnia się różne zakresy tego szkolenia, m.in. Basic i Advanced, jednak w obu wariantach obejmuje kilka godzin lotu na samolocie akrobacyjnym, gdzie zadaniem instruktora jest zrobić coś dziwnego z samolotem (przeciągnąć, wprowadzić w korkociąg, spiralę, inne dezorientują...