Przejdź do głównej zawartości

"Top Gun – Maverick"

 


Kultowy zwłaszcza dla awiatorów film „Top Gun” początkowo w mojej pamięci się nie zapisał. Więcej nawet, wbrew powszechnemu zachwytowi po prostu mi się nie podobał. Nie wykluczam, że to wina „rozpieszczenia” współczesnymi widowiskowymi, tworzonymi pod ekran kinowy obrazami (chociaż starszymi produkcjami też potrafię się zachwycić), a już na pewno miał swój wpływ fakt, że lotnictwo wojskowe zwyczajnie mnie nie kręci. Zajeżdżone we wszelkich innych mediach i przeróżnych kontekstach piosenki pochodzące z „Top Guna” we właściwym filmie mnie żenowały, poza tym jako dziewczynę zniesmaczył mnie ukształtowany w nim obraz stereotypowego pilota. Wysportowani młodzieńcy, postawa boga, kultowe okulary typu „awiatory”, motocykle, kobiety…

(Nawiasem mówiąc, w szkołach lotniczych krzywo patrzą na adeptów noszących „awiatory”, czy też Ray-Bany. Uważajcie.)

Przed wyprawą do kina na nowego „Top Guna”, który też z góry uznałam za niepotrzebnie odgrzany kotlet dla wygenerowania dochodów, odświeżyłam sobie „jedynkę”. Jeszcze dogłębniej zrozumiałam, co może wkurzać w stereotypowym pilocie jako typie człowieka, i dlaczego przedstawiciele innych dziedzin lotnictwa często nas nie lubią. Jednak, jako pilot, który od ostatniej emisji filmu już trochę wylatał i doświadczył, doceniłam w nim pewien wątek – przemianę głównego bohatera z zarozumiałego, przekonanego o własnej doskonałości i niemal nieśmiertelności, w pilota świadomego, że latanie to obcowanie z transcendencją w obu jej skrajnościach – życiem i śmiercią.

Twórcy nowego „Top Gun – Maverick” dokonali rzeczy trudnej – stworzyli film, który niesie wartość zarówno dla lotniczych laików, jak i osób, które siedzą w awiacyjnym środowisku, nawet całkiem głęboko. Tak, niesie wartość – przyznaję, że bardzo mi się spodobał. Na co technologia nie pozwalała ostatnio, to pozwoliła nadrobić w nowym obrazie. Twórcy wykorzystali potencjał minionych 30 lat, żeby nakręcić sceny, które są nie tylko fantastyczne i widowiskowe, ale też, z lotniczego punktu widzenia, realistyczne. O wiele lepiej wyglądały i większe pojęcie o lataniu dawały ujęcia pilotów w kabinach z szerokim widokiem tego, co za oknem, niż zbliżenie na ich twarze bez szerszego kontekstu, które tak mnie raziły w poprzednim filmie. No i nie można nie wspomnieć o licznych nawiązaniach do „jedynki”, począwszy od ogólnej konstrukcji fabuły, poprzez motywy muzyczne, cytaty bohaterów, bliźniacze sceny, na retrospekcjach kończąc. Każde takie nawiązanie to ciarki na plecach...

Oczywiście, największą wartość niesie opowieść. Cieszę się, że odświeżyłam sobie „jedynkę”, bo dzięki temu opowiedziana historia wydała się głębsza. O ile za ogromną bzdurę uważam absolutny brak rzeczy niemożliwych dla głównego bohatera, a o realizmie całego wojskowego przedsięwzięcia, do którego sprowadza się fabuła, nie mogę się wypowiedzieć, tak film zaskoczył mnie głębią problemów moralno-lotniczych, które poruszył. Omawiane dalej wątki dla widza-laika stanowią z pewnością ciekawy kontekst, lecz mnie jako pilotowi dały naprawdę dużo do myślenia.

Począwszy od jednej z pierwszych scen, w której Maverick dyskutuje z jednym z przełożonych na temat roli pilota w przyszłości lotnictwa. Pan szef (celowo nie operuję tytułami wojskowymi, bo ich nie pamiętam, poza tym zupełnie się na nich nie znam) insynuuje, że pilot zostanie wkrótce wyeliminowany z kabiny samolotu, bo ze względu na swoje ograniczenia fizjologiczne limituje możliwości technologiczne nowoczesnych maszyn. Wow, mocny kij w mrowisko na początek. Od razu przychodzi mi na myśl, że fizjologia to zarazem ograniczenie, ale i przewaga pilota. Trudno porównywać wojsko, gdzie samoloty mają do wykonania bardzo złożone i trudne zadania-misje, z lotnictwem cywilnym, gdzie liniowiec zasadniczo leci z punktu A do B przy minimum manewrowania, tym niemniej w obu przypadkach czynnik ludzki nie tylko doprowadza do katastrof (z czym jest najczęściej kojarzony), ale wielokrotnie pozwala im zapobiec. Czynnik ludzki to podatność na błędy, ale i myślenie kreatywne i instynkt przetrwania (odsyłam do innego świetnego filmu lotniczego – „Sully”). Czy jest on atutem pilota, czy słabością? Czy ułatwia wykonywanie misji wojskowych, czy jednak je blokuje? To z kolei prowadzi do rozważań natury moralnej – czy w wojsku na pierwszym miejscu stoi wykonanie zadania, czy przeżycie pilota?

W tym łączy się inny ważny wątek filmu, może nawet główny – wciąż żywa w Mavericku trauma po utracie partnera, która z zadufanego pilocika uczyniła z niego ciepłego i mądrego człowieka. Miałam jednak wrażenie, że co rusz w konflikt ze sobą wchodziły dwie postawy Mavericka: bezgraniczna brawura i lęk przed śmiercią. Odrobinę mi to przeszkadzało, bo momentami nie byłam w stanie zrozumieć motywów, które nim kierowały. Z jednej strony bowiem Maverick jako instruktor chciał uczynić ze swoich uczniów absolutnie cudotwórczych pilotów, wykonując z nimi wysoce ryzykowne i nietypowe zadania, z drugiej bał się o nich i wręcz ich blokował, a zwłaszcza jednego (spoiler alert) – syna swego zmarłego tragicznie partnera. Odniosłam wrażenie, że ten konflikt postaw nie został ostatecznie rozwiązany – niezastąpiony zespół Maverick–Goose Jr z sukcesem ukończył spektakularną misję, przechodząc do historii, ale co z tego wynika? Jak w końcu, według głównego bohatera, należy latać – żeby za wszelką cenę wykonać zadanie, czy żeby nie zabić siebie i kolegów?

Być może potrzebuję wybrać się na film drugi raz, żeby skupić się na tym jednym wątku.

Ostatnia kwestia, która przemówiła mi głęboko do serca, to wątek Mavericka jako instruktora. Poruszyła mnie, ponieważ na własnej ścieżce lotniczej kariery rozważam podjęcie się kiedyś takiej roli, a ogólne zagadnienia nauczania i nauczycielstwa zawsze były mi bliskie. Maverick miał przygotować swoich uczniów do trudnej misji, a program nauki przewidział manewry, które mieli później w niej zastosować. Maverick wychodził poza ramy programowe (co zawsze cenię w nauczycielach), co zaznaczał i czemu dowodził od samego początku. Na pierwsze spotkanie z podopiecznymi przybył z podręcznikiem pod pachą – typowy belfer, który pewnie będzie zanudzał, przytaczając fragmenty książki. „Znacie to, prawda?” – po czym wyrzucił podręcznik do kosza. „Wróg też to zna. Nauczę was tego, czego nie publikują w żadnych procedurach”. Kolejne mocne zagranie, które bardzo doceniłam. Zamiast sprawdzić, co umieją (a przecież umieją wiele, to najlepsi piloci), Maverick zbadał ich słabości i wziął za cel zwalczenie ich. Zintegrował ich jako drużynę – nie tylko poprzez latanie w formacji, ale poprzez coś tak prostego, jak wspólna gra w futbol. Zabolała mnie myśl o ryzyku takiej integracji – owszem, będą lepiej współpracować, ale i potencjalna strata któregokolwiek z nich mocniej wszystkich dotknie (czy jednak należy z tego rezygnować…?). W końcu, przekroczył limity szkoleniowe, by przygotować ich na prawdziwe warunki, nie tylko te symulowane. Jako nauczyciel Maverick wyszedł z przysłowiowego pudełka, użył niekonwencjonalnych metod nauki, by finalnie osiągnąć cel z o wiele lepszym rezultatem, niż stałoby się to poprzez realizację napisanej przez nudnych ludzi „podstawy programowej”. Skąd my to znamy…?

W odróżnieniu od „jedynki”, po tym filmie samoloty latały mi przed oczami, gdy próbowałam zasnąć. Poczułam nawet sympatię do lotnictwa wojskowego, a nawet pewien pociąg do takiego dynamicznego latania myśliwcami – które to ożywienie musiałam w sobie stłumić, jako że następnego dnia po wizycie w kinie czekał mnie lot szkoleniowy wolniutką i wcale nie zwrotną Socatą. Wcale nie wyobrażałam sobie, jak wykonuję nią kobrę albo zwrot bojowy na prostoliniowej trasie…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pasażer zero

       Zabranie bliskiej osoby na pokład pilotowanego przez nas samolotu jest jednym z najbardziej pamiętnych lotniczych „pierwszych razów” i ważny krok dla samodzielnego pilota, dzierżącego już licencję. To z jednej strony możliwość pokazania komuś, kogo lubimy lub kochamy, piękna świata widzianego z góry, a z drugiej trochę bardziej samolubna okazja do pochwalenia się, że umiemy robić tak trudną i niezrozumiałą rzecz, jak pilotowanie samolotu.       Oczywiście, trzeba do tematu podejść rozsądnie i dojrzale. W odróżnieniu od instruktora, za pasażera to my ponosimy odpowiedzialność, a w razie niebezpieczeństwa nie przejmie za nas sterów – chyba, że sam jest pilotem, ale takie latanie to zupełnie inne zagadnienie. Lekarzy obowiązuje zalecenie (albo i przepis), by nie operowali swoich bliskich, ponieważ silne emocje mogą negatywnie wpłynąć na ich działania. Z lataniem jest trochę podobnie, jeśli nas i pasażera też łączy emocjonalna więź. Wprawdzie l...

Nauka do uprawnienia IR (loty według wskazań przyrządów)

  Latanie IFR to latanie na "te dziwne mapki"      Po długiej przerwie (spowodowanej, uspokajam, czynnikami zewnętrznymi) doczekałam się powrotu do latania. Nie było łatwo, bo po 10 miesiącach uziemienia miałam wsiąść w nieznany mi dotąd samolot (reprezentujący do tego inną technologię), na obcym lotnisku, z nowym instruktorem (ogólnie, w nowym ośrodku szkolenia) i wykonywać nieznane mi dotychczas, skomplikowane procedury. Co chyba nie dziwi, stres poprzedzający pierwsze loty był niebagatelny.      Tak się złożyło, że całkowita zmiana lokalizacji szkolenia zbiegła się u mnie z rozpoczęciem szkolenia do uprawnienia IR (Instrument Rating), czyli do lotów w IFR (Instrument Flight Rules – latanie wg wskazań przyrządów). Wszystkie swoje dotychczasowe 150 godzin wylatałam w VFR (Visual Flight Rules), czyli w lotach nawigowanych według tego, co widać na ziemi – po charakterystycznych punktach terenowych, wspartych mapą pełną obliczeń kursów, odległości i...

UPRT, czyli latanie nie zawsze jest przyjemne

      Chyba ciężko o etap szkolenia wzbudzający większe emocje, do tego tak skrajne. W oczekiwaniu na UPRT jedni się niecierpliwią i pragną maksymalnie wykorzystać tych kilka godzin lotu, pozostali chcą mieć to jak najszybciej za sobą. Zauważyłam, że najczęściej to chłopaki ekscytują się na myśl o wszystkich figurach akrobacyjnych, których wypróbują, podczas gdy druga grupa, mniej liczna, przeważnie obejmuje dziewczyny. Choć nie jest to regułą.       Tym samym zaznaczam, iż tytuł niniejszego posta jest szczególnie subiektywny.      UPRT to szkolenie z zapobiegania i wyprowadzania samolotu z nienormalnych położeń (ang. Upset Prevention and Recovery Training). Rozróżnia się różne zakresy tego szkolenia, m.in. Basic i Advanced, jednak w obu wariantach obejmuje kilka godzin lotu na samolocie akrobacyjnym, gdzie zadaniem instruktora jest zrobić coś dziwnego z samolotem (przeciągnąć, wprowadzić w korkociąg, spiralę, inne dezorientują...