Przejdź do głównej zawartości

"Flight manual. Instrukcja obsługi życia" – Tomasz Siembida

„Flight manual. Instrukcja obsługi życia” to druga publikacja polskiego pilota prywatnego, Tomka Siembidy. Pozwalam sobie na taką poufałość nie dlatego, że go osobiście znam, choć dziwne, że nie mieliśmy okazji jeszcze sobie uścisnąć dłoni. Tomek lata bowiem z również i mojego macierzystego lotniska, warszawskich Babic, odwiedza liczne lotniska, na których i ja regularnie bywam, ponadto lata Socatą, na której (prawie identycznej) wylatałam w ostatnim roku kilkadziesiąt godzin i którą bardzo polubiłam.

Ale dość prywaty. Po lekturze „Przymrużonym okiem pilota prywatnego” (którą zrecenzuję osobno), a także obserwując bardzo wartościowy dydaktycznie content Tomka na YouTubie, moje oczekiwania wobec „Flight Manual” były wysokie. Sneak peeki w postaci nielicznych cytatów, które na długo przed premierą publikował na Facebooku, bardzo do mnie przemówiły i tylko wzmogły apetyt. Ten trochę zelżał po przeczytaniu opisu książki, gdy zapowiedź publikacji trafiła do księgarń internetowych; brzmiał niczym zajawka poradnika udanego życia. Wiedziałam, że lotnicze anegdoty i nawiązania wciągną mnie jak zawsze, obawiałam się jednak „poradnikarskiej” narracji, górnolotnych porad w stylu „jak żyć szczęśliwie” – porad, których bardzo łatwo udzielać, gdy człowiekowi cudownie się układa w życiu (nawet, jeśli po przejściach), lecz które trudno zaaplikować, jeśli czytelnik sam pewnych spraw nie przeżył, nie przetrawił i nie poukładał sobie w głowie. Szanuję intencje autorów takich publikacji, choć dawno przestałam wierzyć w ich skuteczność.

Na ile jednak znałam Tomka i jego podejście do życia (choćby z licznych osobistych wywodów w poprzedniej książce), byłam niemal pewna, że „Flight manual” nie wpisze się w ten nurt patrzenia na świat przez różowe okulary. I już po otwarciu świeżutkiego, przedpremierowego egzemplarza wiedziałam, że jakiekolwiek obawy na tym polu były bezzasadne.

„Flight manual” to zbiór przemyśleń na temat życia, które autor w bardzo pomysłowy sposób porównał do lotu samolotem. W jednym i drugim możemy wyodrębnić przygotowanie, start, wznoszenie, fazę przelotu, zniżanie i lądowanie, i okazuje się, że nawet perturbacje takie jak turbulencje, niedostateczne przygotowanie, niewłaściwe postawy mentalne czy komplikacje zewnętrzne mają analogiczny przebieg i skutki.

Autor pisze z rozbrajającą szczerością, bez zbędnego patosu ani, przeciwnie, nadmiernego malkontenctwa. Mówi wprost o tym, co mu się nie podoba, co w szeroko pojętym systemie (choćby w środowisku polskiego lotnictwa) niedomaga, jednak bez ślepej krytyki, a raczej ze wskazaniem błędnych postaw i ich genezy, co najwyżej z sugestią, jak się z takich postaw wyzwolić. Jak zawsze, swoje myśli przedstawia zwięźle i dobitnie, a opowieści okrasza bystrym humorem (który czasem może być zrozumiały jedynie dla osób latających). Co zdarza mi się rzadko, podczas lektury kilkakrotnie zaśmiałam się na głos.

Choć informacja nad kodem paskowym na tylnej okładce książki klasyfikuje ją jako „Poradnik”, Tomek nie doradza. Nie jest coachem, psychologiem, psychiatrą ani terapeutą, i nie próbuje nimi być. Jest niebywale szczery nawet na własny temat, co samo w sobie nie jest łatwe, a co więcej, publicznie wyznaje swoje błędy, żale i obawy. Nie pozostaje mi nic innego, jak wyrazić swój podziw dla Autora.

Wady książki? Do głowy przychodzą mi dwie. Pierwsza: jest za krótka. Skończyła się za szybko, i w wielu rozdziałach miałam poczucie, że można by jakiś temat rozwinąć, coś dodać, zawrzeć jeszcze jakąś analogię bądź opowieść. Co więcej, chwilami miałam wrażenie, że zamiast obszerniej omawiać poszczególne tematy w sposób ogólny i zilustrować je przykładami, rozdziały stanowiły zbitkę kilku trochę losowych przykładów, powiązanych ze sobą zbiorczym, krótkim komentarzem. Po drugie, sporadycznie, ale jednak zdarza się autorowi trochę „odpłynąć”, za szybko przechodzić z jednego skojarzenia do kolejnego, przez co trudno nadążyć za jego tokiem myślowym i zrozumieć, co chciał przekazać. To jednak drobne niedociągnięcia, które nie psują mojego ogólnego odbioru lektury.

Swoje wrażenie mogę podsumować tak: w odróżnieniu od „Przymrużonym okiem…”, która raczej była zbiorem esejów, „Flight manual” jest książką z pomysłem, z logiczną strukturą i konkretną treścią. Mnie osobiście – bardzo bliską, bo przemyślenia płynące z działalności lotniczej to także mój konik. Książka jest ilustracją pewnej prawdy, do której sama niedawno doszłam – że bycie lotnikiem wymaga posiadania lub wymusza wypracowanie w sobie pewnych cech, które bardzo silnie przekładają się także na życie osobiste i społeczne.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pasażer zero

       Zabranie bliskiej osoby na pokład pilotowanego przez nas samolotu jest jednym z najbardziej pamiętnych lotniczych „pierwszych razów” i ważny krok dla samodzielnego pilota, dzierżącego już licencję. To z jednej strony możliwość pokazania komuś, kogo lubimy lub kochamy, piękna świata widzianego z góry, a z drugiej trochę bardziej samolubna okazja do pochwalenia się, że umiemy robić tak trudną i niezrozumiałą rzecz, jak pilotowanie samolotu.       Oczywiście, trzeba do tematu podejść rozsądnie i dojrzale. W odróżnieniu od instruktora, za pasażera to my ponosimy odpowiedzialność, a w razie niebezpieczeństwa nie przejmie za nas sterów – chyba, że sam jest pilotem, ale takie latanie to zupełnie inne zagadnienie. Lekarzy obowiązuje zalecenie (albo i przepis), by nie operowali swoich bliskich, ponieważ silne emocje mogą negatywnie wpłynąć na ich działania. Z lataniem jest trochę podobnie, jeśli nas i pasażera też łączy emocjonalna więź. Wprawdzie latanie nie polega na ratowaniu zdrowia

AirVenture Oshkosh – jak w tydzień obsłużyć 10 000 samolotów na jednym lotnisku

Źródło              Nie mogę dłużej obojętnie przechodzić obok zdjęć takich jak to wyżej, podsyłanych mi przez znajomych przy okazji pokazów lotniczych AirVenture w Oshkosh w USA. Przy tej okazji setki małych samolotów zlatują się i gromadzą w równiutkich rzędach, przywodząc na myśl parking sklepu IKEA w sobotnie popołudnie. Widok ten budzi słuszny zachwyt i zdumienie na całym świecie, nawet tam, gdzie prywatne lotnictwo jest wysoko rozwinięte. Postanowiłam w końcu zgłębić kulisy tego przedsięwzięcia.       Odwiedzających jest wielu, bo i pokazy są z wysokiej półki. Prezentują się tu zarówno grupy akrobacyjne, unikaty, tzw. oldtimer’y – samoloty po prostu bardzo stare lub ich repliki – ale również nowoczesne koncepcje, które dopiero podbiją rynek, jak np. pasażerskie drony.       Ale to nie pokazom poświęcę ten wpis. Raczej temu, co pokazuje zdjęcie tytułowe. To, co w Polsce dzieje się z ruchem samochodowym przy okazji dużych imprez masowych (jak pokazy lotnicze w Radomiu czy w Lesznie

Genesis, czyli… dlaczego samolot lata

     Od tego pytania często rozpoczyna się fascynacja lotnictwem, lub przynajmniej jego zrozumienie. Jest ono również kluczowe, by zwalczyć strach przed lataniem, bo najczęściej bierze się on właśnie z niezrozumienia wielu aspektów lotnictwa, w tym fizyki.    Kultowy rysunek autorstwa lefthandedtoons       Fizycy, aerodynamicy oraz posiadacze jakiejkolwiek licencji lotniczej powiedzą, że samolot lata, bo na skrzydle wytwarzana jest siła nośna, zgodnie ze wzorem:            Jako inżynier oraz posiadacz licencji wzoru tego, oczywiście, nie zamierzam lekceważyć, wyjaśnię go jednak pokrótce. Chcę bowiem oprzeć swój artykuł na odwołaniach do pewnych codziennych, prostych doświadczeń, które z dużym prawdopodobieństwem wyjaśnią całe zjawisko skuteczniej.       Wzory fizyczne interpretuje się tak, że opisywane zjawisko – tu siła nośna – zależy od czynników znajdujących się po prawej stronie równania. I tak mamy:  Cz, czyli współczynnik charakterystyczny dla danego rodzaju skrzydła (kształtu je