Przejdź do głównej zawartości

"Leci z nami pilot" – Sebastian Mikosz

 

Książka Sebastiana Mikosza, byłego prezesa Polskich Linii Lotniczych LOT, nosi nawiązujący do znanego filmu z 1980 roku tytuł – „Leci z nami pilot”. Jest to lekka, przyjemna pozycja pełna ciekawostek ogólnolotniczych. Od znakomitej większości tych, które recenzuję na niniejszym blogu, odróżnia ją fakt, że niewiele dowiemy się z niej o pracy pilota (trochę wbrew tytułowi) ani o samolotach (choć są im poświęcone pojedyncze rozdziały lub wątki), za to znacznie więcej o ogóle biznesu lotniczego i składających się na niego mechanizmach. Jest to więc pozycja znacznie bardziej „przyziemna”, choć nie brak w niej osobistych wstawek, sentymentu i zachwytu nad samym zjawiskiem latania.

Co więc znajdziemy w „Leci z nami pilot”? Przede wszystkim bardzo szeroko omówione funkcjonowanie linii lotniczych, od zakupu i eksploatacji samolotów, poprzez zatrudnianie i zadania personelu czy układanie siatki lotów, po przynależność, fuzje, alianse, giełdy oraz działalność całkowicie nielotniczą. W szczegółach opisuje mechanizmy kształtujące ceny biletów lotniczych, programy lojalnościowe, a także filozofię, zasadność i koszty różnych klas podróży w samolocie. Z książki dowiemy się też o rozwoju ogółu linii lotniczych na świecie i co wpływało na największe zmiany na rynku, ze szczególnym uwzględnieniem tanich linii lotniczych, wypadków i zmian gospodarczych. Choć nie należy to do jego specjalizacji, Autor tłumaczy też pewne aspekty funkcjonowania lotnisk. Dość sporo uwagi poświęca ponadto bezpieczeństwo lotnictwa, czyli przeglądom samolotów, szkoleniom załóg oraz statystykom dotyczącym katastrof lotniczych. Odrębne rozdziały są poświęcone pilotom oraz załodze pokładowej, ściślej mówiąc: wymaganym od nich predyspozycjom, kosztom i długotrwałości szkoleń, warunkom i realiom pracy oraz historycznym zmianom prestiżu tych zawodów.

Jest to przyjemna i ciekawa lektura, nadająca się zarówno do tego, by się przy niej zaszyć pod kocem w fotelu z kubkiem kakao w ręku, jak i do zapełnienia długich, nudnych godzin podczas podróży pociągiem czy rzeczonym samolotem. Zaciekawi zarówno zawodowych i hobbystycznych lotników, jak i osoby całkowicie niezainteresowane branżą, lecz ciekawe, jak działa świat.

Co spodobało mi się w niej najbardziej? Książka nie jest aż tak stara (została wydania zaledwie 12 lat temu), a i tak bardzo silnie czuć w niej pewną zaleciałość względem dzisiejszych czasów. Autor swobodnie przytacza nazwy konkretnych firm, nazwiska, daty i fakty, a także otwarcie opisuje swoje osobiste przeżycia związane z ważnymi lotniczymi wydarzeniami. Jest to niespotykane dziś, w dobie konformizmu, poprawności politycznej oraz utajania wszelkich nazw własnych (za wyjątkiem „lokowania produktu”), czy to ze względu na zobowiązania sponsorskie (czy też ich brak), czy z chęci unikania tematów niewygodnych lub potencjalnie psujących wizerunek. Podczas gdy w telewizyjnych serialach i reportażach wszelkie widoczne w tle loga i reklamy są zamazywane, a na naszym podwórku nawet instruktorzy-wykładowcy na szkoleniach lotniczych nie zdradzają nazw linii, w których pracują (wymijająco określając je mianem „różowej firmy” czy „linii z instrumentem na ogonie”), miło poczytać konkretne fakty i opinie na temat linii lotniczych, lotnisk czy innych branżowych spółek. Czytając książkę pana Mikosza czujemy się, jak podczas swobodnej rozmowy ze znajomym, nie zaś biznesmenem niegdyś związanym z LOT-em.

Osobiście zafundowało mnie to dość silny dysonans nie tylko ze względu na wspomnianą szczerość, lecz także dlatego, że nie znajdziemy w tej książce krztyny propagandy i prób wybielania rzeczywistości, co stało się drugą plagą współczesnej Polski. Nie mogę powstrzymać myśli, że gdyby osoba piastująca współcześnie podobne panu Mikoszowi stanowisko chciała napisać podobną książkę, stałaby się ona niczym więcej, jak reklamą państwowej spółki. Najpewniej mocno skurczyłaby się, pozbawiona wszelkich nazwisk i nazw firm, z drugiej strony pewnie zostałaby z powrotem zapełniona pustymi peanami i propagandowymi zachwytami. Jest jeszcze inna możliwość – nikt dziś nie zgodziłby się na wydanie podobnej książki ze względu na stanowisko zawodowe Autora.

Myślę, że idealną ilustracją tego, o czym mówię, a zarazem jedną z najcenniejszych historii, którą zawiera książka, jest wspomnienie wydarzeń bezpośrednio poprzedzających oraz następujących krótko po katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem. Wypadek ten do dnia dzisiejszego tak bardzo podzielił nasz naród i stał się wydarzeniem tak silnie politycznym, że nie da się już rozmawiać o nim neutralnie i wyłącznie w kontekście emocjonalnym. Relacja pana Mikosza jest więc ciekawą, unikatową relacją, w której dowiemy się o wzruszeniach, szoku, bólu i wyzwaniach zarówno interpersonalnych, jak i zawodowych, przed którymi stanął Autor i inne osoby z branży.

I w podobnym tonie utrzymana jest cała książka. Choć ma swoje lata i nie jest dostępna w księgarniach, liczne egzemplarze w niskich cenach wciąż krążą po Internecie. Polecam.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pasażer zero

       Zabranie bliskiej osoby na pokład pilotowanego przez nas samolotu jest jednym z najbardziej pamiętnych lotniczych „pierwszych razów” i ważny krok dla samodzielnego pilota, dzierżącego już licencję. To z jednej strony możliwość pokazania komuś, kogo lubimy lub kochamy, piękna świata widzianego z góry, a z drugiej trochę bardziej samolubna okazja do pochwalenia się, że umiemy robić tak trudną i niezrozumiałą rzecz, jak pilotowanie samolotu.       Oczywiście, trzeba do tematu podejść rozsądnie i dojrzale. W odróżnieniu od instruktora, za pasażera to my ponosimy odpowiedzialność, a w razie niebezpieczeństwa nie przejmie za nas sterów – chyba, że sam jest pilotem, ale takie latanie to zupełnie inne zagadnienie. Lekarzy obowiązuje zalecenie (albo i przepis), by nie operowali swoich bliskich, ponieważ silne emocje mogą negatywnie wpłynąć na ich działania. Z lataniem jest trochę podobnie, jeśli nas i pasażera też łączy emocjonalna więź. Wprawdzie l...

Nauka do uprawnienia IR (loty według wskazań przyrządów)

  Latanie IFR to latanie na "te dziwne mapki"      Po długiej przerwie (spowodowanej, uspokajam, czynnikami zewnętrznymi) doczekałam się powrotu do latania. Nie było łatwo, bo po 10 miesiącach uziemienia miałam wsiąść w nieznany mi dotąd samolot (reprezentujący do tego inną technologię), na obcym lotnisku, z nowym instruktorem (ogólnie, w nowym ośrodku szkolenia) i wykonywać nieznane mi dotychczas, skomplikowane procedury. Co chyba nie dziwi, stres poprzedzający pierwsze loty był niebagatelny.      Tak się złożyło, że całkowita zmiana lokalizacji szkolenia zbiegła się u mnie z rozpoczęciem szkolenia do uprawnienia IR (Instrument Rating), czyli do lotów w IFR (Instrument Flight Rules – latanie wg wskazań przyrządów). Wszystkie swoje dotychczasowe 150 godzin wylatałam w VFR (Visual Flight Rules), czyli w lotach nawigowanych według tego, co widać na ziemi – po charakterystycznych punktach terenowych, wspartych mapą pełną obliczeń kursów, odległości i...

UPRT, czyli latanie nie zawsze jest przyjemne

      Chyba ciężko o etap szkolenia wzbudzający większe emocje, do tego tak skrajne. W oczekiwaniu na UPRT jedni się niecierpliwią i pragną maksymalnie wykorzystać tych kilka godzin lotu, pozostali chcą mieć to jak najszybciej za sobą. Zauważyłam, że najczęściej to chłopaki ekscytują się na myśl o wszystkich figurach akrobacyjnych, których wypróbują, podczas gdy druga grupa, mniej liczna, przeważnie obejmuje dziewczyny. Choć nie jest to regułą.       Tym samym zaznaczam, iż tytuł niniejszego posta jest szczególnie subiektywny.      UPRT to szkolenie z zapobiegania i wyprowadzania samolotu z nienormalnych położeń (ang. Upset Prevention and Recovery Training). Rozróżnia się różne zakresy tego szkolenia, m.in. Basic i Advanced, jednak w obu wariantach obejmuje kilka godzin lotu na samolocie akrobacyjnym, gdzie zadaniem instruktora jest zrobić coś dziwnego z samolotem (przeciągnąć, wprowadzić w korkociąg, spiralę, inne dezorientują...