Przejdź do głównej zawartości

Lotnisko Dajtki k. Olsztyna

 Lotnisko Dajtki k. Olsztyna. Jedno z niewielu lotnisk aeroklubowych położonych tak blisko swojego macierzystego miasta, zważywszy na jego wielkość. Niestety taka lokalizacja z biegiem lat staje się dla niego coraz większym zagrożeniem, ponieważ im bardziej macki rozbudowy miasta sięgają w jego kierunku, tym głośniejsze stają się głosy oburzonych mieszkańców, którzy nie rozumieją, że jako nowo przybyli powinni dostosować się do panujących warunków, mianowicie – obecności lotniska. Tak jak chyba wszyscy piloci, jako nieśmiały głos w tłumie mam nadzieję, że Dajtki, tak jak i inne lotniska, nie padną ofiarą bezdennego głodu deweloperów.

Dajtki robią wrażenie już z poziomu ziemi, ponieważ są nadzwyczaj… barwne. Biało-niebieskie hangary i budynki, żółto-czerwony śmigłowiec LPR-u (niestety od kilku lat nieobecny), żółte, czerwone, niebieskie i białe samoloty, w tym jeden lub kilka starych „Antków” robiących za wystawę statyczną pod hangarami (w ostatnich latach jeden, czerwony, lecz historia lotniska zna jeszcze m.in. żółtego i niebieskiego). Do tej wyliczanki chętnie dorzucam nawet ciemnoszary pas asfaltowy z kontrastującymi białymi oznaczeniami. To wszystko usytuowane na intensywnie jasnozielonej trawie, na tle ciemnoniebieskich drzew pobliskich lasów, a od góry przykryte głęboko błękitnym niebem.

Właśnie taki obraz przychodzi mi do głowy, gdy pomyślę o Dajtkach. Najbardziej kolorowe, a przez to w mojej ocenie jedno z najpiękniejszych lotnisk, które dotychczas odwiedziłam. Właśnie po tych jaskrawych elementach dostrzegłam je już z daleka podczas swojego pierwszego lotu trasowego na to lotnisko z Warszawy, w trakcie szkolenia do PPL.

Ale właśnie z perspektywy kilkuset metrów nad ziemią do tego wszystkiego dokłada się lokalny krajobraz Warmii. Choć nie jest to jeszcze wielkie mazurskie pojezierze, jezior jest tu bez liku (nikt nie jest w stanie stwierdzić, ile dokładnie wchodzi w obręb powiatu olsztyńskiego). Nieregularne, amebowate plamy ciemnoniebieskich jezior w mozaikowaty sposób przeplatają się z ciemnoniebieskimi połaciami lasów. Łąk i pól jest tu niewiele, więc lotnisko wyróżnia się jako w miarę regularna (w przybliżeniu trapezowa) „wycinka” pokryta krótko ściętą trawą i przecięta samotnym pasem startowym. W odległości zaledwie kilku kilometrów rozlewa się z kolei szarawa plama miasta, przy czym i ono ma swój urok. W pierwszej kolejności w oczy rzucają się poniemieckie, ceglane budynki ścisłego centrum, tworzące piękne stare miasto oraz okolice ratusza. Ale i osiedla mieszkaniowe, tworzące rozległe obrzeża Olsztyna, są w większości ładne i spójne, złożone z domków jednorodzinnych i malowniczo usytuowane nad brzegami jezior lub pośród rzadszych lasów. Olsztyn nie padł jeszcze ofiarą tej brzydszej urbanizacji i wszechobecnej „betonozy”, choć nieśmiało pojawiają się w nim pierwsze szklane wieżowce. Generalnie jednak, co rzadkie u dużych wojewódzkich miast, miasto zachowuje swoją duszę, a większość prowadzonych w nich inwestycji pozostaje w harmonii z pięknym okolicznym krajobrazem.

I choćby dlatego warto odwiedzić Dajtki. Żeby odpocząć od masy jednakowych lotnisk i lądowisk, których trawiaste pasy są skutecznie ukryte wśród równie geometrycznych i podłużnych pól, oraz od większych aerodromów, które pod względem widoków nie mają do zaoferowania nic ponad lokalną rzekę lub jakiś charakterystyczny obiekt architektoniczny.

 Lokalne jeziora widziane z perspektywy jedynego słusznego dla tego rejonu samolotu - wodnosamolotu, których niestety ani tutaj, ani niemal nigdzie w Polsce, nie uświadczymy. Goście, którym zawdzięczam ten lot, przybyli z Niemiec.

 Z informacji praktycznych: Dajtki posiadają dwa pasy, asfaltowy i trawiasty, o maksymalnej długości 900 m. Dlaczego maksymalnej? Od wielu lat uważać trzeba na drzewa rosnące dość blisko progów obu pasów, które zmusiły władze lotniska do skrócenia ich oficjalnej długości do lądowania. Dzieją się jakieś ruchy, by je ściąć, ale proces toczy się jak krew z nosa. Większość powszechnie użytkowanych samolotów daje radę, jednak mój instruktor z PPL-ki odradzał mi latanie na Dajtki Cessną 152 o dość słabym silniku. We dwoje dawaliśmy radę, ale stosując sztuczki rekomendowane dla krótkich pasów, i rzeczywiście odczuwając przyspieszone bicie serca na widok szybko zbliżających się drzew. Celem omijania ich, po starcie często stosuje się metodę kierowania samolotu w prześwity, tzn. na tor lotu, w którym drzewa pojawią się najpóźniej, to jest na róg lotniska lub wyraźne przerzedzenie drzew. 


 

ATZ Dajtek obejmuje miasto w swojej wschodniej części, stąd też są tylko trzy punkty wlotowe: November (od północy, jak North), Whiskey (od zachodu; West) i Sierra (od południa; South). Nad miastem nie można latać zgodnie z ogólnopolskimi przepisami, zaleca się też omijanie osiedla Dajtki położonego bezpośrednio na południe od lotniska. Z tego samego powodu dla samolotów przeznaczony jest krąg północny, biegnący nad jeziorem Krzywym, z południowego korzystają jedynie szybowce.

Powyższe informacje są, oczywiście, nie do użytku operacyjnego. Odsyłam do AIP i innej oficjalnej dokumentacji.

Paliwo jest dostępne pod warunkiem, że na lotnisku znajduje się akurat ktoś z upoważnionego do tankowania personelu (a więc głównie w godzinach roboczych). Aeroklub oferuje noclegi w jednym z dwóch pokoi gościnnych lub „na kanapie” we własnym śpiworze (jednak w takiej samej cenie). Jeśli ktokolwiek akurat lata lub siedzi w biurze, bez problemu skorzystamy z toalety czy prysznica i napijemy się kawy czy herbaty, jednak po coś do jedzenia musimy już udać się kawałek poza lotnisko, ewentualnie zamówić coś z dowozem. Wśród moich znajomych, głównie z Warszawy, popularnością cieszy się restauracja Ukiel Port, oddalony o niecały kilometr od lotniska, idąc w kierunku najbliższej zatoki jeziora. Tam niestety non-stop zmienia się właściciel, stąd i trudno o stałe pozycje w menu, jednak rokrocznie piloci chwalą sobie tamtejszą kuchnię. Restauracja jest do tego pięknie położona, trochę w górze, z widokiem na jezioro, lokalną marinę i krajobraz miejski, i chyba to decyduje o jej atrakcyjności. Nieco bliżej lotniska jest stacja benzynowa, obok której funkcjonuje bistro, teraz już reprezentujące wyższą półkę i współczesne trendy żywieniowe. Może i zdrowsze, ale nie mogę przeboleć dużych i pysznych hamburgerów za 8 zł, które oferował poprzednio stacjonujący tu bar. Przechodzenie z kwadratu szybowcowego przez dziurę w płocie lotniska, skok przez miejską wylotówkę i kupowanie zapasu jedzenia i ciepłych napojów dla pilotów i instruktorów było stałym elementem naszej szybowcowej codzienności.



Co do atmosfery (tej międzyludzkiej, nie fizycznej)… Każde lotnisko sportowe ma własną, i każdy pilot zżywa się z tym, z którym sam jest w jakiś sposób związany. Nie muszę mówić, że Dajtki gromadzą pasjonatów latania, bo to samo dotyczy absolutnie każdego miejsca, w którym można znaleźć hangar i samolot. To miejsce ma w sobie jednak coś z permanentnych wakacji, ze względu na charakterystykę miasta. Oprócz lotników, spotkamy tu pasjonatów żeglarstwa, nurkowania, kolarstwa czy motocykli. Życie toczy się tu jakby wolniej i nie ma dnia w sezonie (chyba, że leje), żeby pod budynkiem klubu nie siedziała choć jedna osoba z kubkiem kawy w dłoni, odpoczywająca po dniu intensywnego latania… lub która przyjechała tu tylko po to, by rozkoszować się widokami i pogadać ze znajomymi.

Mnie Dajtki kojarzą się z kilkoma dłuższymi wakacyjnymi pobytami, przede wszystkim z własnym szkoleniem do licencji szybowcowej. I nie samo latanie zbudowało we mnie ogromny sentyment do tego okresu życia i tego lotniska. Owszem, każdy lotnik, zwłaszcza szybownik, wysoko ceni sobie ogromną przestrzeń pola lotniska, uczucie wiatru smagającego twarz, zapach skoszonej trawy, dźwięki radiostacji i widok przeróżnych małych statków powietrznych wypełniających niebo. Do tego dochodzą zapachy smarów w szybowcach i samolotach, woń paliwa, warkot silnika holówki i zmęczony terkot wyeksploatowanych ściągarek lin i szybowców (najczęściej wiekowych samochodów). No i, „last but not least”, radość z trzymania drążka i oglądania tego wszystkiego z góry jako nagroda za długie tygodnie spędzane na sali wykładowej i nauce teorii.

Ale dla mnie Dajtki to coś jeszcze. To możliwość, po zahangarowaniu sprzętu po dniu lotnym, wybrania się piechotą lub rowerem na pobliskie plaże miejskie, by powdychać wodną bryzę, pogapić się na żaglówki, poczytać książkę na leżaku, zjeść gofra i pomoczyć nogi w jeziorze; a nawet, jeśli ma się możliwość, wynajęcia łódki i popływania po miejskich jeziorach. Ponoć szybownictwo jest blisko spokrewnione z żeglarstwem, a Olsztyn jest jednym z nielicznych miejsc, gdzie tego pokrewieństwa można doświadczyć. Rano obserwujemy żaglówki daleko w dole, kręcąc się szybowcem pod chmurą. Wieczorem, trzymając w ręku rumpel, gapimy się w niebo, gdzie koledzy niezmordowanie szkolą się na samolocie lub latają z klientami, pokazując im piękną okolicę z góry. Wtedy często im machamy z dołu… ale niestety tego nie widzą.

 A po lataniu...

Dajtki najmilej kojarzą mi się jednak z niezliczonymi letnimi wieczorami, spędzanymi przy herbatce „pod parasolem”, czyli przy stoliku na zewnątrz budynku aeroklubu, kiedy grono zestresowanych i nieśmiałych uczniów-pilotów po intensywnym i pełnym nerwów dniu lotnym ustępowało miejsca „prywaciarzom”, którzy chcąc odpocząć po ciężkim dniu pracy przyjechali polatać swoim prywatnym samolotem. Kiedy stolik pod parasolem przejmowali starzy dobrzy znajomi, których śmiech niósł się po całym lotnisku. Kiedy rześkie powietrze rozpraszane było wirnikiem Eurocoptera Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, lądującego na helipadzie tak blisko nas, że charakterystyczny odgłos silnika zagłuszał wszelkie rozmowy i kazał zawiesić je na kilka minut. A o nasze nogi ocierała się miejscowa kotka Ziuta, równie kolorowa – łaciata – jak samo lotnisko.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pasażer zero

       Zabranie bliskiej osoby na pokład pilotowanego przez nas samolotu jest jednym z najbardziej pamiętnych lotniczych „pierwszych razów” i ważny krok dla samodzielnego pilota, dzierżącego już licencję. To z jednej strony możliwość pokazania komuś, kogo lubimy lub kochamy, piękna świata widzianego z góry, a z drugiej trochę bardziej samolubna okazja do pochwalenia się, że umiemy robić tak trudną i niezrozumiałą rzecz, jak pilotowanie samolotu.       Oczywiście, trzeba do tematu podejść rozsądnie i dojrzale. W odróżnieniu od instruktora, za pasażera to my ponosimy odpowiedzialność, a w razie niebezpieczeństwa nie przejmie za nas sterów – chyba, że sam jest pilotem, ale takie latanie to zupełnie inne zagadnienie. Lekarzy obowiązuje zalecenie (albo i przepis), by nie operowali swoich bliskich, ponieważ silne emocje mogą negatywnie wpłynąć na ich działania. Z lataniem jest trochę podobnie, jeśli nas i pasażera też łączy emocjonalna więź. Wprawdzie latanie nie polega na ratowaniu zdrowia

AirVenture Oshkosh – jak w tydzień obsłużyć 10 000 samolotów na jednym lotnisku

Źródło              Nie mogę dłużej obojętnie przechodzić obok zdjęć takich jak to wyżej, podsyłanych mi przez znajomych przy okazji pokazów lotniczych AirVenture w Oshkosh w USA. Przy tej okazji setki małych samolotów zlatują się i gromadzą w równiutkich rzędach, przywodząc na myśl parking sklepu IKEA w sobotnie popołudnie. Widok ten budzi słuszny zachwyt i zdumienie na całym świecie, nawet tam, gdzie prywatne lotnictwo jest wysoko rozwinięte. Postanowiłam w końcu zgłębić kulisy tego przedsięwzięcia.       Odwiedzających jest wielu, bo i pokazy są z wysokiej półki. Prezentują się tu zarówno grupy akrobacyjne, unikaty, tzw. oldtimer’y – samoloty po prostu bardzo stare lub ich repliki – ale również nowoczesne koncepcje, które dopiero podbiją rynek, jak np. pasażerskie drony.       Ale to nie pokazom poświęcę ten wpis. Raczej temu, co pokazuje zdjęcie tytułowe. To, co w Polsce dzieje się z ruchem samochodowym przy okazji dużych imprez masowych (jak pokazy lotnicze w Radomiu czy w Lesznie

Genesis, czyli… dlaczego samolot lata

     Od tego pytania często rozpoczyna się fascynacja lotnictwem, lub przynajmniej jego zrozumienie. Jest ono również kluczowe, by zwalczyć strach przed lataniem, bo najczęściej bierze się on właśnie z niezrozumienia wielu aspektów lotnictwa, w tym fizyki.    Kultowy rysunek autorstwa lefthandedtoons       Fizycy, aerodynamicy oraz posiadacze jakiejkolwiek licencji lotniczej powiedzą, że samolot lata, bo na skrzydle wytwarzana jest siła nośna, zgodnie ze wzorem:            Jako inżynier oraz posiadacz licencji wzoru tego, oczywiście, nie zamierzam lekceważyć, wyjaśnię go jednak pokrótce. Chcę bowiem oprzeć swój artykuł na odwołaniach do pewnych codziennych, prostych doświadczeń, które z dużym prawdopodobieństwem wyjaśnią całe zjawisko skuteczniej.       Wzory fizyczne interpretuje się tak, że opisywane zjawisko – tu siła nośna – zależy od czynników znajdujących się po prawej stronie równania. I tak mamy:  Cz, czyli współczynnik charakterystyczny dla danego rodzaju skrzydła (kształtu je