Przejdź do głównej zawartości

"Lecę" – Jan Pelczar

 

„Lecę. Piloci mi to powiedzieli” to książka-reportaż dziennikarza Jana Pelczara, specjalizującego się w kulturze i sporcie. W omawianej pozycji autor wziął pod lupę trudne zagadnienie – bo lotnictwo niewątpliwie takim jest – tym bardziej ryzykowne dla osoby, która na co dzień nie ma z nim styczności. Łatwo bowiem, nawet przy opracowywaniu wywiadów i gotowych wypowiedzi, pogubić się w lotniczej terminologii i zawiłościach niektórych tematów. I przyznaję, że w starciu z pilotami, personelem pokładowym i innymi pracownikami lotniczej branży Autor poradził sobie całkiem dobrze – choć lotnik dostrzeże pewne nieścisłości i nieprawidłowości, z kolei osoba zielona w temacie kilka razy natknie się na sformułowania typowo żargonowe, a przez to całkowicie niezrozumiałe.

Książka ma formę zbioru wypowiedzi, niejako dyskusji-rzeki, różnych osób na tematy objęte poszczególnymi rozdziałami. Bardzo ogólnie ją podsumowując, opisuje blaski i cienie pracy w lotnictwie, tak lubiane przez wszystkich historie dróg do podniebnej kariery oraz sekrety firm lotniczych, a także rzuca okiem na historię oraz przyszłość lotnictwa, ze wskazaniem kryzysów takich jak choćby wciąż dość świeża pandemia koronawirusa.

W tym miejscu pokuszę się o krztynę dziegciu i skrytykuję nieco formę książki, bo choć nie miałam styczności z wieloma książkami-reportażami, to mimo wszystko mocno czułam, że „Lecę” jest literackim debiutem Autora. Niektóre fragmenty wydają się dosyć chaotyczne poprzez zbicie wielu myśli w jedno zdanie lub krótką wypowiedź, co z pewnością pasuje do szybkiego i zwięzłego przekazu w krótkim artykule prasowym, jednak w pełnowymiarowej książce szybko męczy. Bywa, że w jednej wypowiedzi zestawione są myśli, które nie są ze sobą nijak powiązane, a do tego same w sobie są jakby okrojone i niedopowiedziane. Autor często zapowiada jakiś temat, otwiera w tajemniczy sposób pewien wątek… po czym całkowicie go porzuca, lub powraca do niego tak późno, że czytelnik zdąży już o nim zapomnieć. Przez to wszystko, choć sama wiele o lotnictwie wiem i lektura książki stanowiła w większości potwierdzenie tego, co jest mi już znane, momentami nie rozumiałam, o czym jest mowa. Czułam niedosyt lub czułam, że pewne myśli mogę ująć lepiej.

Ale, w drugą stronę też to działa – pewnych spraw nie ujęłabym dosadniej.

Autorzy przytaczanych wypowiedzi są anonimowi (ściślej mówiąc: mają zmienione imiona), co na wstępie sugeruje, że książka nie jest zbiorem peanów i wyłącznie miłych wspomnień. Bohaterowie mówią o lataniu szczerze, poruszając także tematy niewygodne. A szczerzy potrafią być do bólu, nie szczędząc gorzkich słów i dobitnych opisów czy porównań; nie owijają w bawełnę. To nie „Pilot ci tego nie powie”, gdzie autor trudne tematy porusza o wiele delikatniej, jak gdyby nie chcąc zniechęcić Czytelników do latania. Tutaj, zgodnie z podtytułem, piloci nam to mówią.

To jednocześnie pozytywny i negatywny aspekt tej książki. Pozytywny, bo przedstawia ona pracę w lotnictwie taką, jaką jest na co dzień; wszak w górnolotnych marzeniach o pięknym zawodzie pilota nie należy zapominać o wyrzeczeniach, jakie czekają go w życiu, i trudnościach, jakim przyjdzie stawić mu czoła. Nie mogę jednak powstrzymać się przed dwoma zastrzeżeniami. Po pierwsze, niektóre opinie momentami wydają się przesadzone, jakby wynikające z wypalenia zawodowego bądź zwyczajnego malkontenctwa, tak typowego dla naszego narodu. Po drugie, pragnę zauważyć, że nie ma pracy idealnej i każda ma swoje cienie, a im jest ona trudniejsza i bardziej prestiżowa, tym cienie te są proporcjonalnie większe. I sądzę, że warto mieć to z tyłu głowy, zanim przystąpi się do lektury tej książki – o ile oczywiście traktuje się ją jako przewodnik po wymarzonym zawodzie. Lektura ta może bowiem zadziałać na aspirującego lotnika zniechęcająco, momentami wręcz przygnębiająco. Pasażerów z kolei może przestraszyć.

By jednak nie kończyć na negatywach i nie wywrzeć niechcący na Czytelniku tego samego efektu, co potencjalnie omawiana książka, czyli go zniechęcić, zaznaczę, że wielkim atutem tej książki jest ogrom wiedzy, jaką przekazuje. To jest naprawdę doskonałe, zwięzłe kompendium tego, co o pracy w lotnictwie trzeba wiedzieć. Świadomość, którą uzyskuje się na przestrzeni miesięcy, czy nawet lat, szwendania się po hangarach i rozmów z napotkanymi pilotami, można też zdobyć w kilka wieczorów przy lekturze „Lecę”.

Reasumując: polecam, bo choć jest to książka w dużej części niewygodna, to z pewnością cenna. Czyta się ją jednym tchem, jednak wymaga mentalnej kondycji. Polecam wcześniej uzbroić się w samozaparcie oraz całkowicie skupić się na lekturze, by nic ważnego nie uszło uwadze.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pasażer zero

       Zabranie bliskiej osoby na pokład pilotowanego przez nas samolotu jest jednym z najbardziej pamiętnych lotniczych „pierwszych razów” i ważny krok dla samodzielnego pilota, dzierżącego już licencję. To z jednej strony możliwość pokazania komuś, kogo lubimy lub kochamy, piękna świata widzianego z góry, a z drugiej trochę bardziej samolubna okazja do pochwalenia się, że umiemy robić tak trudną i niezrozumiałą rzecz, jak pilotowanie samolotu.       Oczywiście, trzeba do tematu podejść rozsądnie i dojrzale. W odróżnieniu od instruktora, za pasażera to my ponosimy odpowiedzialność, a w razie niebezpieczeństwa nie przejmie za nas sterów – chyba, że sam jest pilotem, ale takie latanie to zupełnie inne zagadnienie. Lekarzy obowiązuje zalecenie (albo i przepis), by nie operowali swoich bliskich, ponieważ silne emocje mogą negatywnie wpłynąć na ich działania. Z lataniem jest trochę podobnie, jeśli nas i pasażera też łączy emocjonalna więź. Wprawdzie l...

Nauka do uprawnienia IR (loty według wskazań przyrządów)

  Latanie IFR to latanie na "te dziwne mapki"      Po długiej przerwie (spowodowanej, uspokajam, czynnikami zewnętrznymi) doczekałam się powrotu do latania. Nie było łatwo, bo po 10 miesiącach uziemienia miałam wsiąść w nieznany mi dotąd samolot (reprezentujący do tego inną technologię), na obcym lotnisku, z nowym instruktorem (ogólnie, w nowym ośrodku szkolenia) i wykonywać nieznane mi dotychczas, skomplikowane procedury. Co chyba nie dziwi, stres poprzedzający pierwsze loty był niebagatelny.      Tak się złożyło, że całkowita zmiana lokalizacji szkolenia zbiegła się u mnie z rozpoczęciem szkolenia do uprawnienia IR (Instrument Rating), czyli do lotów w IFR (Instrument Flight Rules – latanie wg wskazań przyrządów). Wszystkie swoje dotychczasowe 150 godzin wylatałam w VFR (Visual Flight Rules), czyli w lotach nawigowanych według tego, co widać na ziemi – po charakterystycznych punktach terenowych, wspartych mapą pełną obliczeń kursów, odległości i...

UPRT, czyli latanie nie zawsze jest przyjemne

      Chyba ciężko o etap szkolenia wzbudzający większe emocje, do tego tak skrajne. W oczekiwaniu na UPRT jedni się niecierpliwią i pragną maksymalnie wykorzystać tych kilka godzin lotu, pozostali chcą mieć to jak najszybciej za sobą. Zauważyłam, że najczęściej to chłopaki ekscytują się na myśl o wszystkich figurach akrobacyjnych, których wypróbują, podczas gdy druga grupa, mniej liczna, przeważnie obejmuje dziewczyny. Choć nie jest to regułą.       Tym samym zaznaczam, iż tytuł niniejszego posta jest szczególnie subiektywny.      UPRT to szkolenie z zapobiegania i wyprowadzania samolotu z nienormalnych położeń (ang. Upset Prevention and Recovery Training). Rozróżnia się różne zakresy tego szkolenia, m.in. Basic i Advanced, jednak w obu wariantach obejmuje kilka godzin lotu na samolocie akrobacyjnym, gdzie zadaniem instruktora jest zrobić coś dziwnego z samolotem (przeciągnąć, wprowadzić w korkociąg, spiralę, inne dezorientują...