Tytuł tej książki wzbudza wiele emocji, zwłaszcza poza gronem pilotów. Wrzucona kiedyś na jakąś nielotniczą grupę na Facebooku, jako „literatura, którą czytają piloci”, wywołała nerwowo-rozbawione reakcje komentujących (na zasadzie zdjęcia, na którym pilot w mundurze czyta książkę "How to fly an airplane"), a kiedy pojawił się pomysł, by podarować mi tę pozycję na urodziny, moja mama miała mieszane uczucia, obawiając się jakichś mrocznych insynuacji. Ostatecznie w dedykacji wewnątrz mojego egzemplarza znalazło się życzenie, bym „nigdy nie trafiła na łamy takiej książki”.
Jednak ten prowokacyjny tytuł dość dobrze oddaje to, jak ważna w naszym środowisku jest ta książka. Niczym „Zasady pilotażu” Andrzeja Pazia dla szybowników, „Strefa śmierci” Paula A. Craiga jest powszechnie polecana jako obowiązkowa lektura dla pilotów samolotowych, niezależnie od poziomu doświadczenia. A przedstawione w niej sytuacje oraz płynące z nich wnioski niosą wartość tak naprawdę dla każdego, kto z lataniem ma cokolwiek wspólnego.
Słowem wyjaśnienia: określenie „strefa śmierci” odnosi się do przedziału doświadczenia pilota, wyrażonego w godzinach nalotu, w którym jest on statystycznie najbardziej podatny na padnięcie ofiarą wypadku lotniczego. Według Paula Craiga jest to przedział 50-350 godzin, gdzie dolna granica najczęściej równa się momentowi zakończenia szkolenia i uzyskania pierwszej licencji. Potem następuje okres, który można podsumować jako „Nie wiem, ile jeszcze nie wiem”; to okres dalszej nauki względnie mało doświadczonego pilota, najczęściej niestety samodzielnej, połączonej z zawyżoną pewnością siebie osoby, która nosi świeżą licencję w kieszeni, jest więc przekonana, że wszystko potrafi. 350 godzin uważa się za moment przejścia do etapu „Wiem, jak dużo nie wiem”; to poziom doświadczenia, na którym pilot zdołał już przeżyć trochę więcej, niż to, co mu wyłożyli na szkoleniu do PPL-ki (turystycznej licencji samolotowej), a wcześniejsza nadmierna pewność siebie zaczyna ustępować świadomości, jak dużo zagrożeń czyha w powietrzu.
Książka ma specyficzną formułę, bowiem stanowi coś w rodzaju zbioru streszczonych raportów z wypadków małych samolotów, które wydarzyły się głównie w Stanach Zjednoczonych. Raporty są pogrupowane w rozdziały w zależności od grupy przyczynowej wypadków, a każdy z nich jest opatrzony komentarzem wstępnym oraz wnioskami. Znajdziemy tam oczywiście prawdy ogólne i uniwersalne, na przykład, że nie należy popadać w rutynę ani ulegać presji z zewnątrz, jednak znacznie więcej jest tam szczegółów technicznych, na przykład dotyczących interpretacji depesz pogodowych, wskazań przyrządów pokładowych czy stanu technicznego jakiejś instalacji w samolocie. I to jest główny powód, dla którego pozycja może być niezbyt trafiona dla osób niezwiązanych hobbystycznie ani zawodowo z lotnictwem, bo może zanudzić lub po prostu być niezrozumiała.
Dla pilotów natomiast, jak wspomniałam, jest to pozycja obowiązkowa, i to do przeczytania co najmniej raz – a wiem, że niektórzy z moich znajomych instruktorów zalecają wręcz cyklicznie odświeżanie sobie lektury, najlepiej na początku każdego sezonu lotnego. W imię idei, że pilot uczy się całe życie i sam z siebie powinien nieustannie zgłębiać wiedzę, „Strefa śmierci” jest znakomitym, bogatym kompendium wypadków reprezentujących różne niedociągnięcia czy to techniczne, czy proceduralne, wynikające ze zbyt małego, czy przeciwnie – zbyt dużego doświadczenia. Obnaża słabości pilota jako człowieka, ale i dziury w szeroko pojętym lotniczym systemie. Książka omawia też wypadki wynikłe z usterek technicznych, więc może dodatkowo stanowić uzupełnienie lub przypomnienie „anatomii” małego samolotu – bo większość maszyn omawianych w raportach to samoloty tłokowe, jedno- lub dwusilnikowe, maksymalnie kilkumiejscowe. Z własnego doświadczenia wiem, jak ważny jest to aspekt, bo podczas szkolenia do PPL budowę samolotu, choć niezbyt skomplikowanego, poznaje się raczej powierzchownie, a młody pilot dużo większą wagę przywiązuje do check-list i automatycznych czynności niż do technicznego sensu obsługi maszyny. Dopiero jakiś bardzo mało prawdopodobny i rzadki wypadek uzmysławia na przykład istotę higieny jakiegoś systemu czy długoterminowe skutki zaniedbań, którymi często okazują się „wkute” nawyki.
Książka wpisuje się w wyznawaną przeze mnie ideę, że każda, nawet powierzchownie przyswojona przez pilota informacja może kiedyś okazać się przydatna i uratować mu zdrowie lub życie. Dlatego tak ważne jest dla nas zapoznawanie się z każdym zaistniałym wypadkiem, i rzeczywiście większość pilotów czyta poświęcone im artykuły i raporty. Więcej o nauce na błędach piszę tutaj.
Nie pozostaje mi nic innego, jak dołączyć do moich mentorów i szczerze polecić książkę każdemu pilotowi, także szkolącemu się.
Komentarze
Prześlij komentarz