Przejdź do głównej zawartości

Posty

Lotnisko Babice, Warszawa

  Typowa pocztówka z Babic Nie ma chyba w Polsce bardziej znanego i kontrowersyjnego lotniska. W środowisku krążą o nim liczne legendy, które okazują się najprawdziwszą rzeczywistością. Kilka samolotów znajdujących się jednocześnie na względnie krótkiej prostej do lądowania i w sumie kilkanaście sztuk na kręgu w szczycie sezonu, restrykcyjny wymóg utrzymywania trasy i wysokości, pomiary hałasu wymuszone przez niezadowolonych mieszkańców, a w końcu budząca postrach bliskość Okęcia – właśnie tak się lata na lotnisku Warszawa-Babice. Choć cieszy się raczej złą sławą, osobiście jestem z tym lotniskiem blisko związana i uważam, że pięknie się odwdzięcza swoimi urokami, o ile pilot właściwie się z nim obchodzi. Przede wszystkim, Babice, jako jedyne lotnisko GA leżące w Warszawie, jest ważnym celem podróży biznesowych czy turystycznych, lecz z drugiej strony oferuje unikatowe jak na polskie realia widoki. Tylko tutaj znajdziemy się tak blisko ścisłego śródmieścia, w dodatku...

Dlaczego czasem trzeba nie polecieć

  Nawet jeśli samolot, tak samo jak my, wygląda tęsknie z hangaru... ... czasem trzeba nie polecieć. *** Kolega, który leciał przede mną, zgłasza przepaloną żarówkę światła nawigacyjnego w samolocie. W locie dziennym to chyba nic ważnego, raczej mogę bez niej lecieć? Sądzę, że tak, tym niemniej jest to coś, co nie działa w samolocie, a co jest na jego głównym wyposażeniu. A zasady to zasady; ja mam jedną, której postanowiłam sztywno się trzymać: lepiej zgłosić o dwie rzeczy za dużo, niż jedną za mało. Pędzę do mechaników, zgłaszam. Nie lekceważą problemu; od razu zabierają się do wymiany żarówki. Tak, mój lot jest opóźniony, a co więcej, muszę go skrócić, żeby wrócić o czasie, ale nie martwi mnie to – przynajmniej wypełnia mnie poczucie spełnionego obowiązku, pielęgnacji zdrowych lotniczych nawyków, oparcia się konformizmowi. *** Drugie podejście do egzaminu wznawiającego na samolocie, którym nie latałam od około roku. Trzecie, jeśli liczyć dzień, w którym...

"Leci z nami pilot" – Sebastian Mikosz

  Książka Sebastiana Mikosza, byłego prezesa Polskich Linii Lotniczych LOT, nosi nawiązujący do znanego filmu z 1980 roku tytuł – „Leci z nami pilot”. Jest to lekka, przyjemna pozycja pełna ciekawostek ogólnolotniczych. Od znakomitej większości tych, które recenzuję na niniejszym blogu, odróżnia ją fakt, że niewiele dowiemy się z niej o pracy pilota (trochę wbrew tytułowi) ani o samolotach (choć są im poświęcone pojedyncze rozdziały lub wątki), za to znacznie więcej o ogóle biznesu lotniczego i składających się na niego mechanizmach. Jest to więc pozycja znacznie bardziej „przyziemna”, choć nie brak w niej osobistych wstawek, sentymentu i zachwytu nad samym zjawiskiem latania. Co więc znajdziemy w „Leci z nami pilot”? Przede wszystkim bardzo szeroko omówione funkcjonowanie linii lotniczych, od zakupu i eksploatacji samolotów, poprzez zatrudnianie i zadania personelu czy układanie siatki lotów, po przynależność, fuzje, alianse, giełdy oraz działalność całkowicie niel...

Lotnisko Dajtki k. Olsztyna

 Lotnisko Dajtki k. Olsztyna. Jedno z niewielu lotnisk aeroklubowych położonych tak blisko swojego macierzystego miasta, zważywszy na jego wielkość. Niestety taka lokalizacja z biegiem lat staje się dla niego coraz większym zagrożeniem, ponieważ im bardziej macki rozbudowy miasta sięgają w jego kierunku, tym głośniejsze stają się głosy oburzonych mieszkańców, którzy nie rozumieją, że jako nowo przybyli powinni dostosować się do panujących warunków, mianowicie – obecności lotniska. Tak jak chyba wszyscy piloci, jako nieśmiały głos w tłumie mam nadzieję, że Dajtki, tak jak i inne lotniska, nie padną ofiarą bezdennego głodu deweloperów. Dajtki robią wrażenie już z poziomu ziemi, ponieważ są nadzwyczaj… barwne. Biało-niebieskie hangary i budynki, żółto-czerwony śmigłowiec LPR-u (niestety od kilku lat nieobecny), żółte, czerwone, niebieskie i białe samoloty, w tym jeden lub kilka starych „Antków” robiących za wystawę statyczną pod hangarami (w ostatnich latach jeden, czerwony, lecz hi...

Pierwszy w życiu lot motolotnią

  – Kołuję do progu zero-dziewięć, pas asfaltowy, motolotnia. – Jedziemy bokiem pasa, by zawrócić tuż przed linią wyznaczającą próg pasa. – Startuję z zero-dziewięć, motolotnia. Przyspieszamy nieznacznie, a ja jestem zaskoczona, że start odbywa się tak powoli. Za chwilę jednak wychodzę z tego błędnego spostrzeżenia, bo motolotnia przyspiesza wyraźnie, a ja czuję siłę powietrza napierającego na mój kask, zwłaszcza przy obracaniu głowy na boki. Odrywamy się od ziemi i, przeszedłszy nad drzewami, skręcamy na krąg północny. Przez chwilę lecimy spokojnie na zachód, w stronę pomału uciekającego pod horyzont słońca. W połączeniu z prawdopodobnie dużą wilgotnością powietrza daje to efekt ograniczonej przejrzystości i rozmycia horyzontu, a powietrze jest pięknie zazłocone. Tym niemniej bardzo dokładnie widać wszystko, co znajduje się pod nami. Obok podziwiania widoków upajam się niesamowitym wrażeniem „prawdziwszego” latania, bo z czystym sumieniem muszę pr...

"Lecę" – Jan Pelczar

  „Lecę. Piloci mi to powiedzieli” to książka-reportaż dziennikarza Jana Pelczara, specjalizującego się w kulturze i sporcie. W omawianej pozycji autor wziął pod lupę trudne zagadnienie – bo lotnictwo niewątpliwie takim jest – tym bardziej ryzykowne dla osoby, która na co dzień nie ma z nim styczności. Łatwo bowiem, nawet przy opracowywaniu wywiadów i gotowych wypowiedzi, pogubić się w lotniczej terminologii i zawiłościach niektórych tematów. I przyznaję, że w starciu z pilotami, personelem pokładowym i innymi pracownikami lotniczej branży Autor poradził sobie całkiem dobrze – choć lotnik dostrzeże pewne nieścisłości i nieprawidłowości, z kolei osoba zielona w temacie kilka razy natknie się na sformułowania typowo żargonowe, a przez to całkowicie niezrozumiałe. Książka ma formę zbioru wypowiedzi, niejako dyskusji-rzeki, różnych osób na tematy objęte poszczególnymi rozdziałami. Bardzo ogólnie ją podsumowując, opisuje blaski i cienie pracy w lotnict...

Lotnicze maskotki

  Szycie maskotek wzięło się z ciekawości i ambicji. Choć nie uważam się za osobę stricte kreatywną, co raczej odtwórczą, mam wyjątkowo silną motywację do tego, by stworzyć coś, co wpadło mi w oko . Jako dziecko uwielbiałam zabawki, przede wszystkim maskotki (przemierzając hipermarkety i inne większe sklepy nadal zdarza mi się odruchowo przejść przez dział z zabawkami, do czego głośno rówieśnikom się raczej nie przyznaję). W szczególności intrygowały mnie t akie , które przedstawiały postaci z kreskówek czy bajek animowanych; gdy jakaś szczególnie przypadła mi do gustu, tygodniami potrafiłam marzyć o jej podobiźnie w formie zabawki . N apotykałam jednak trzy problemy: po pierwsze, zabawki takie zazwyczaj były drogie (a ja nie zawsze miałam śmiałość prosić rodziców), po drugie, często bywały niedostępne w kraju, a po trzecie – podobieństwo zabawki do prawdziwej postaci bywało, delikatnie mówiąc, znikome. A że jestem estetą, wymagania w tym wzg...